Pętla Beskidzka vol.10... Ci co spróbowali przejechać kiedyś Pętlę Beskidzką na rowerze, wiedzą, że jest to ciekawe przeżycie. Jak jednak porównać jednokrotny treningowy lub turystyczny przejazd z tym co miało miejsce w dniu 02 lipca pamiętnego roku 2016??? Jako, że do wyboru były trzy różne dystanse 96km, 155km i 230km to nie musiałem długo się zastanawiać. 96Km odpadło na wstępie bo tam sami ściganci i tempo idzie jak pociąg TGV; 155km też odpadło - no bo po co jechać 155km skoro można 230km :)
O 7: 00 stawiliśmy się w Wiśle, Justyna wpadła w wir zajęć w biurze zawodów, a ja poszedłem się przebrać i poskładać rower. Spotkałem Tomka, który o dziwo przyjechał autem na start ;) Kilku innych znajomych też już szykowało się do startu. O 7: 30 zaczęliśmy się zjeżdżać na rynku, o 7: 50 nikogo w sektorze nie było, bo słońce już grzało na maxa!! Staliśmy sobie w cieniu koło fontanny. Ale w końcu Wiesiek nas zmusił do ustawienia się na linii. Pogadał, zaapelował do naszych rozumów, żebyśmy uważali i życzył powodzenia :) O 8: 00 ruszyliśmy honorowo w stronę Czarnej Wisełki i Zameczku. Nawet tempo nie było, aż tak szalone jak na innych startach honorowych u Wieśka... Plan był, żeby jak najdłużej jechać w grupie, ponieważ jednak dystans troszkę przy długi będzie. Na Zameczek wjechaliśmy dość żwawo, pierwsza grupa zwiała, ja zacząłem zjazd z Jaskółkami, które chyba hamulce zdjęły bo pojechali w dół jak wścieknięci... Pierwsza myśl, nie gonię ich bo przecież pod Koczy ich chyba dojdę, a i Ci co zostali mnie dojdą... Jak bardzo się myliłem!!! Od tej pory rozpoczęła się moja indywidualna jazda na czas na dystansie 230km.... Z Zaolzia nawet dość szybko udało się wdrapać na przełęcz pod Koczym, potem już tylko cały czas szedł gaz do bufetu w Radziechowy. Na bufecie Dobry mówi, że mam 2 minuty straty do Jaskółek - chyba do nadrobienia... Dolewam izo, jem banana i wsiadam. W Buczkowicach mijam dwóch, którzy ze mną startowali gdy wymieniają dętki - nie dojechali mnie przez następne 8 godzin... Na Salmopol wjechało się mi całkiem przyjemnie, zjazdu nie pamiętam bo trochę szybko było... Dojeżdżam na bufet, tankowanie, banany i zaopatrzenie. Przede mną nikogo, za mną nikogo - nikt nie umie mi powiedzieć ile tracę do grupy. Wsiadam i zaczynam rundę numer dwa, podobnie jak za pierwszym razem Zaolzie mija szybka, na ściance przed Koczym łapie mnie skurcz, trzeba zejść i przejść się na 30 metrowy spacer ;) Pod płotem wsiadam i walczę znów z "górkami". Tempo trochę spadło ale moc jest dalej w nogach. Na bufecie tankowanie i BANANY... Jedziem dalej; Salmopol, Stecówka... 162km - standardowo izo, banany i okazuje się, że nie ma Coli!!! Załamka!!! Dzięki Bogu dojechało zaopatrzenie i udało się trochę cukru wbić w siebie :) Mimo, że głowa twierdzi, że już dość, termometr pokazuje 42 stopnie, a przede mną znów 85km wsiadam na mojego przyjaciela niedoli i ruszam.... Zaolzie mija jak zwykle, później, żeby nie kusić losu robię sobie 30 metrowy spacer na ściance. Jako, że nikogo przede mną nie widzę, a za mną też cisza dzwonię do Tomka, może jest gdzieś blisko to zaczekam. Odebrał, mówię, że dopiero na Koczy zaczynam się wspinać, a on mi gada, że zaczął Salmopol... - Jednak ze wspólnej jazdy nici... Wjeżdżam na Koczy; w Kamesznicy jest moc ale w głowie słyszę ten głos: "Skręć w Milówce na rondzie w prawo, toż to tylko 11km do domu, po co się męczyć!" Jednak mój zryty łeb zadziałał prawidłowo i zmusił moje ręce do skrętu w lewo :) Dojeżdżam na bufet, a tam: O ZGROZO!! COLI NIE MA!! Tragedia, mam ochotę na Seppuku... Dolewam wody do izo, które mi zostało i ruszam...
Dzięki Bogu, więcej już tu dzisiaj nie będę. Wyjeżdżam z ronda w Buczkowicach, wszystko już przeszkadza. Staję na chwilę w Szczyrku, odpinam ten cholerny pulsometr bo gdy patrzę na to tętno i słyszę to pikanie to mam dosyć wszystkiego!! Dojadam żele, wyrzucam śmieci do kosza - trzeba wagę tracić :) Wsiadam i po raz ostatni rozpoczynam przejazd przez Szczyrk... W Solisku staję, chociaż głowa gada, że nie muszę ale coś słabiej słyszę te jej głosy, piję, patrzę na drogę, a tu jakiś koleś mnie wyprzedza, skąd i jakim cudem się tu znalazł? Daje mi to kopa i ruszam za nim ale wpierw jeszcze siku, picie i takie tam :) Zanim ruszyłem już go nie widzę.. Zobaczyłem go 100metrów przed szczytem; złapałem na zjeździe, jako, że mi nie zależy już na niczym to daje z siebie wszystko i odjeżdżam mu :) Przez Czarną Wisełką idzie dobrze; ostatnie 500 metrów i meta!!!! Na mecie całus od żony i gratki od Mirka! Schodzę z roweru po 10h od startu, czasu jazdy było 9h45min, dystans 242km. Nie wiem, który jestem ale to nie ważne :) Zryty łeb zadziałał :) Wsiadam i zjeżdżam jeszcze do miejsca startu - tylko 10km :) Siadam na ławce i odpływam; podchodzę do Michała spytać się go ile tracę do zwycięzcy, a on oczywiście zajęty bo listę na dekorację wypisuje. Akurat uzupełniał B, miejsce numer 5 niejaki KOC... Nie wierzę, ja i dekoracja! Się porobiło! Potem już tylko medal, chwila dla reporterów i spadamy do domu.
Podsumowując: organizacja ekstra, nawet ten brak coli na drugim bufecie dał się przeżyć ;) Mam nadzieję, że ten dystans będzie również w przyszłym roku i start będzie o 7: 00, a nie o 8:00. Organizm mimo temperatury spisał się wspaniale, głowa pokazała, że to tylko od niej wszystko zależy; te 230km samotnej jazdy z pewnością mi pomoże na trasie już za 48dni!
Fot. M.Kuźma
Fot. K.Bańka
cz.1
https://www.facebook.com/media/set/?set=a.652086518273584.1073741833.647227555426147&type=1&l=c25d129928
cz.2
https://www.facebook.com/media/set/?set=a.652159744932928.1073741834.647227555426147&type=1&l=b840b26fbd
Sylwester Szmyd -przyjaciel cyklu Dobre Sklepy Rowerowe Road Maraton
Sylwester Szmyd nagrodzi zawodnika i zawodniczkę, którzy sezonie zdobędą największą ilość punktów w cyklu. Specjalne puchary z autografem znakomitego kolarza zostaną wręczone na zakończenie sezonu.
Warto zatem jeździć i zbierać punkty na każdej imprezie!